2 dni temu wróciłem z dziewięciodniowej podróży na Sri Lankę. To iście magiczna wyspa cudów położona niemalże na samym równiku – bliżej niego są już chyba tylko Malediwy. Fakt ten wiąże się oczywiście z bardzo charakterystycznym, ostrym, tropikalnym klimatem. Bardzo trudno jest się do niego przyzwyczaić i trzeba niesamowicie uważać – zwłaszcza na słońce, które może wyrządzić nam sporą krzywdę jeżeli się przed nim właściwie nie zabezpieczymy. W tym artykule chciałbym trochę powspominać, ale także przeanalizować kulturę, sposób życia oraz zestawić zalety i wady.
Pierwsze co mi się nasuwa po powrocie, to fakt że na Sri Lance cały czas jest się zaskakiwanym. Kiedy wydaje nam się, że już nic nas kolejnego dnia nie wprawi w zdumienie, pojawia się kolejny element. A potem jeszcze następny… Ma to związek z ich kulturą, która diametralnie różni się od naszej, polskiej lub nawet bardziej ogólnie – europejskiej. Na początku bardzo męczące wydawało się to, że ciągle ktoś nas zaczepiał, pytał skąd jesteśmy, oferował pomoc. Zwłaszcza, że mam już doświadczenia z Egiptu i wiem, że zazwyczaj oznacza to chęć wyciśnięcia z turysty pieniędzy. Nie tutaj – mieszkańcy Sri Lanki są po prostu niesamowicie gościnni, życzliwi i pomocni.
Minęły jednak 2 – 3 dni zanim przekonaliśmy się w pełni, że – pomimo panującej tam biedy – nie chodzi wcale o pieniądze. A przynajmniej nie tylko. Co do samej biedy, to nie jest ona aż tak charakterystyczna jak w Indiach czy Afryce. Tym nie mniej jednak widać dość istotne różnice. Na przykład większość osób korzysta z tradycyjnych telefonów komórkowych – smartfon jest dobrem luksusowym, a w Europie staje się on już standardem. Wszystkie psy na Sri Lance są bezpańskie i biegają (chociaż w dzień przy tym klimacie, to właściwie leżą) po ulicach samowolnie – ponieważ trzymanie w domu zwierzęcia wiąże się z obowiązkiem jego wykarmienia na co nikt sobie nie może pozwolić.
Tak, istotnie ludzie żyją tam ledwie wiążąc koniec z końcem. Nie przeszkadza im to jednak w byciu szczęśliwym. I tego zdecydowanie powinniśmy się od nich uczyć. Co więcej, mimo iż warunki tam panujące są jakie są, to nikomu nawet do głowy nie przyszło aby nas oszukać. Chociaż była ku temu wielokrotnie okazja. Na przykład kupując bilet usłyszeliśmy cenę i byliśmy przekonani, że jest to za jedną osobę. Bileter mógł bez problemu pobrać 3-krotnie wyższą cenę, ale jak zorientował się, że chcemy tyle zapłacić za osobę, to natychmiast wyjaśnił, że to za całą naszą grupę. O kradzieżach nawet nie wspomnę, bo te po prostu się tam nie zdarzają. Zasada „nie Twoje – nie ruszaj” jest tam w pełni przestrzegana.
Kolejną bardzo ciekawą sprawą warto poruszenia jest transport na wyspie. W zasadzie istnieją trzy sposoby na przemieszczanie się: pociągi, autobusy oraz tzw. tuk-tuki. Te ostatnie to malutkie, maksymalnie 3-osobowe pojazdy, które wszędzie potrafią się wcisnąć. My zdecydowaliśmy się na pokonywanie długich tras autobusami. Dlaczego nie tuk-tuki? Te niestety na długich dystansach są bardzo kosztowne – nawet kilkanaście (lub kilkadziesiąt) razy droższe niż autobusy. Dlaczego nie pociąg? Pojechaliśmy nim jeden raz. Z komfortem miało to niewiele wspólnego. Jak pociąg przyjechał na stację, to wszyscy rzucili się do wagonów tak jakby od tego zależało ich życie. Tego nawet nie da się opisać słownie, tego trzeba doświadczyć. Ale raz wystarczy – zdecydowanie.
Wybieraliśmy więc autobusy. To bardzo wysłużone, stare pojazdy – na ogół firm Tata lub Lanka Ashok Leyland. Przemieszczanie się po wyspie jest bardzo powolne, ponieważ przystanki są bardzo częste, a konstrukcja autobusów nie pozwala na szybką jazdę – maksymalnie 55 km/h, to prędkość jaką udało nam się zaobserwować. Oczywiście mowa tutaj o transporcie publicznym. Może to i lepiej, ponieważ bezpieczeństwo i sposób jazdy to kwestia na dłuższą analizę. W każdym razie nie są tam przestrzegane żadna prawa ruchu drogowego i wyprzedzanie na zakrętach, na podwójnej linii ciągłej, na „trzeciego” jest czymś absolutnie normalnym. Wszędzie słychać klaksony i po chwili nie dziwi już fakt, że oto właśnie z naprzeciwka mknie na nas ogromny kolos i ani myśli zrezygnować z manewru wyprzedzania. Tutaj obowiązuje zasada większego. A jeśli pojazdy są podobnej wielkości, to prawdopodobnie mocniejszych nerwów. Tak czy inaczej pomimo takiej jazdy, nie zaobserwowaliśmy żadnego wypadku – choć wiem, że te na Sri Lance się zdarzają.
W autobusach pracują zawsze dwie osoby. Kierowca oraz jego pomocnik – nazwijmy go umownie kierownikiem autobusu. Zadaniem kierowcy jest tylko jazda. Natomiast sprzedażą biletów oraz informowaniem o możliwości odjazdu zajmuje się właśnie wspomniany kierownik. Gdy wsiądziemy do autobusu, to po prostu zajmujemy miejsce, a po jakimś czasie ta osoba do nas podejdzie, aby sprzedać nam bilet. Ceny biletów są dosłownie śmiesznie niskie. 100 rupii lankijskiej to obecnie około 2.30 zł. Za tę cenę można przejechać dziesiątki kilometrów. Właściwie do dzisiaj trudno jest mi zrozumieć w jaki sposób im się kalkuluje taki biznes, ale widocznie jakoś sobie radzą – pewnie trzeba by było zrobić jakąś głębszą analizę aby to ocenić.
Z językiem angielskim na Sri Lance jest raczej bardzo słabo – zwłaszcza w stolicy, Colombo. Spotkało nas w związku z tym kilka śmiesznych sytuacji. Po niedojedzonym posiłku poprosiliśmy o możliwość zapłacenia. Kelner wpadł w prawdziwą panikę widząc, że nie wszystko jest zjedzone. Najpierw pobiegł z tym talerzem podgrzewać wszystko na nowo. Potem jeszcze dołożył jakieś dodatkowe składniki – był święcie przekonany, że chcemy złożyć reklamację lub zrobić awanturę o ten posiłek. Ostatecznie zbiegło się ich chyba trzech i po długim tłumaczeniu (głównie na migi) zrozumieli, że jednak chcemy za danie zapłacić i zwyczajnie stamtąd wyjść. Takich sytuacji było całkiem sporo. Znacznie lepiej z porozumiewaniem się po angielsku jest w mniejszych miejscowościach. To dość zaskakujące, bo właśnie stolica powinna być jak najbardziej rozwinięta – nie w tym przypadku.
Ceny na Sri Lance należą do niskich. Noclegi w graniach 20 – 23 zł to standard. W tej cenie dostaniemy pokój z łazienką i wiatrakiem – za A/C, czyli klimatyzację, trzeba trochę dopłacić. Czasami warto, czasami nie. Jedzenia lokalnego zdecydowanie polecić nie mogę – jest niesamowicie ostre (ponoć ta kuchnia jest najostrzejsza na całym świecie), a do tego niedobre. Raz pozwoliłem sobie na dwa krokiety i musiałem swoje wieczorem odchorować. Na szczęście w wielu miejscowościach istnieją międzynarodowe fast-foody typu Pizza Hut, KFC czy McDonald. Może i sugerowanie, aby korzystać z restauracji McDonalds na Sri Lance brzmi dosyć komicznie, ale wiem co mówię. Co do innych cen, to są one naprawdę korzystne – choć słyszałem, że w sąsiednich Indiach jest jeszcze taniej. Najdroższe na miejscu są bilety wstępu – czy to do różnych świątyń, czy też ogrodów botanicznych, a na parkach narodowych kończąc.
Ostatecznie do żadnego parku narodowego się nie wybraliśmy ze względu na brak czasu – chociaż w planach był Uda Walawe. Z jednej strony trochę żałuję, z drugiej program zobaczenia zwierząt i tak został zrealizowany. Oczywiście na Sri Lance najwięcej uświadczymy małp. Tych jest naprawdę dużo, w wielu różnych częściach wyspy. Nie są przesadnie strachliwe, ale też raczej nie zdarza się żeby same z siebie pchały się do ludzi. Być może dlatego, że są tam przez tubylców ignorowane i niespecjalnie dobrze traktowane. Choć dla przyjezdnych zawsze stanowią sporą atrakcję – zwłaszcza dla dzieci.
Czy warto wybrać się na Sri Lankę? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Aczkolwiek zależy to wszystko od oczekiwań każdego z nas. Jeśli ktoś nastawia się na imprezy i zabawę, to będzie bardzo rozczarowany, ponieważ te najzwyczajniej w świecie się tam nie zdarzają. To bardzo specyficzne miejsce. Pełne bardzo życzliwych mieszkańców, chaosu na drogach, gorącego i tropikalnego klimatu przez cały rok, ciepłego morza oraz niskich cen. Na Sri Lankę na pewno będę chciał wrócić będą w pobliskiej Azji, ponieważ odczuwam pewien niedosyt. Poza tym udało mi się tam nawiązać znajomości, które chciałbym pogłębiać. Warto czekać na dobrą cenę lotów i skorzystać – jeśli tylko mamy możliwości czasowe i finansowe. Najdroższa jest podróż – koszty, które poniesiemy na miejscu to już bardziej formalność.
Bardzo ciekawy wpis, czytany z lekkością :) Ja na dniach wybieram się po raz pierwszy do Azji, a dokładniej do Korei Południowej i jestem bardzo tym podekscytowana!
Pozdrawiam
Dziękuję bardzo – cieszę się, że wpis się podoba :-) Niebawem – mam nadzieję – uzupełnię kolejne, z innych podróży. Jeżeli chodzi o Azję, to również się tam wybieram, ale to dopiero w grudniu: Tajlandia, Singapur, Malezja oraz Indonezja.
Życzę przyjemnej podróży do Korei Południowej. Z pewnością spotkasz tam wiele fascynujących przygód, których nikt do końca życia Tobie nie odbierze. Trzeba korzystać, skoro jest okazja :-)